Dzisiaj jedziemy do Rishton. Autobusy do tej miejscowości odjeżdżają z dworca obok bazaru. Za bilet płacimy po 2 200 sum. Miasteczko oddalone od Fergany o 50 km leży blisko granicy z Kirgistanem. W przewodniku czytamy że słynie z wyrobów ceramicznych i 90% pamiątek ceramicznych w Uzbekistanie pochodzi właśnie stąd. Niestety nie udaje nam się znaleźć nawet śladu owej sławy. Więc się po prostu włóczymy. Idziemy do parku z nieczynnym diabelskim młynem na stadion, mijamy opalające się kozy. Co jakiś czas zapuszczamy się w głąb pobocznych ulic gdzie stanowimy niezłą atrakcję dla miejscowych. Zatrzymujemy się na chwile przy orurowanym źródle i tam na podstawie testu okazuje się że Kasia jest w ciąży:) Jak widać warto było jechać do Uzbekistanu, bo przyjechało nas trzech a wróci prawie czterech:)
Po powrocie idziemy coś zjeść. Wybieramy knajpę przy bazarze. Nie był to najlepszy wybór. Zamawiamy zupę, manty, płow, szaszłyki z mielonego mięsa (co było największym błędem), sałatkę i czaj. Jedynie płow jest dobry. Płacimy prawie nic. Ale jedzenie nie jest za dobre o czym ja jedyny jedzący szaszłyki przekonuję się najbardziej. Noc spędzam na odcinku z punktu A (łóżko) do punktu B (kibelek).