Dziś jedziemy do Shahrisabz. Jest to miasto oddalone o 90 km na południe od Samarkandy, z którego pochodzi Amir Timur. Szukamy miejsca skąd odjeżdżają taksówki do tego miasta (tylko tak można się tam dostać) co zajmuje nam chwilę bo przewodnik jest trochę nieprecyzyjny. Znajdujemy taksówkę za 10 000 sum od osoby i ruszamy. Trasa wiedzie przez ładny krajobrazowo, górzysty teren. Przejeżdżamy przez przełęcz Takhtakaracha na wysokości ok. 1700 m. Nasz może siedemnastoletni, dorosły kierowca pędzi jak szalony przez plątanine serpentyn. Dziewczyny kwiczą:) W końcu po ok. 2 godzinach cali dojeżdżamy na miejsce. Od razu kierujemy się do letniego pałacu Timura Ak-Saray. Wstęp kosztuje 3 000 sum łącznie z wejściem na szczyt pozostałości pałacu co w sumie jest największą z atrakcji. Sam pałac nie robi wielkiego wrażenia w zestawieniu chociażby z Registanem. Wdrapujemy się na szczyt skąd rozciąga się fajny widok. Gdy się spojrzy stąd na północ widać pozostałości starych murów.
Kierujemy się w kierunku meczetu Kok Gumbaz i kompleksów Dorut Tilovat i Hazrat-I Imam. Przechodzimy przez ładny parku ,nad którym góruje dumny Amir Timur w pozycji stojącej. Droga prowadzi wzdłuż ulicy, na której rozlokowało się mnóstwo stoisk. Są tu różne produkty od owoców i warzyw przez chleby i inne pieczywa, somsy, mydło i wódka na zgrzewki. Co kto lubi. My kupujemy parę somsów na przegryzkę i winogrona na deser...Wejście do meczetu Kok Gumbaz i sąsiadującego z nim kompleksu mauzoleów Dorut Tilovat jest płatne 3 000 sum za osobę. Ładne, spokojne miejsce bez turystów. Kawałek dalej leży kompleks Hazrat-I Imam, gdzie pochowany został najstarszy, najbardziej ukochany przez Timura syn.
Wracamy do Samarkandy. Najpierw bierzemy marszrutkę do Kitab za 800 sum/os. Skąd musimy znaleźć taksówkę. Ceny za przejazd zaczyna się od 20 000 sum/os. Trochę dużo. W tamtą stronę płaciliśmy 10 000 sum. Targujemy się chyba z półgodziny, jest śmiesznie (kierowca w ramach zapłaty nie chce winogron:)) i w końcu cena staję na 38 000 sum za nas troje. Jedziemy w komplecie, jest z nami jeszcze amerykanin. Kierowca okazuje się rozmowny i mimo że nie porozumiewamy się w tych samych językach rozmawiamy. Okazuje się że jest on z tego samego rocznika co ja. Pokazuje nam paszport. Nigdy byśmy mu nie dali tak mało lat. Po powrocie obiad w naszym hotelu. Dzisiaj Szurwa czyli zupa z ciecierzycą i kurczakiem.